Świat dzieli się na dwa typy ludzi: tych, którzy lubią trudne gry, i tych, którzy nienawidzą ich całym swoim sercem. Ja, chociaż zdecydowanie zaliczam się do tej drugiej grupy, zawsze zafascynowana byłam ich fenomenem.
I choć trudno było mi pojąć, z jakiego powodu ktoś dobrowolnie funduje sobie gamingowe katusze, od zawsze ciekawiło mnie pytanie dlaczego. Trudne gry nie wzięły się znikąd – kiedyś nie były wyborem, a standardem, który wynikał z zupełnie innych realiów rynku. Dawniej były trudne, bo musiały takie być: w czasach arcade’ów i wczesnych konsol wysoki poziom trudności pełnił konkretną funkcję – zatrzymanie gracza na dłużej przy jednym tytule, zmuszając go do powtarzania poziomów i doskonalenia swoich umiejętności. Wynikało to nie tylko z ograniczeń technologicznych, ale i z faktu, że gier było zwyczajnie mniej i każde nowe doświadczenie musiało zapewnić możliwie jak najwięcej rozgrywki.
Obecnie rynek wygląda zupełnie inaczej – mamy ogromny wybór tytułów, a produkcje stały się bardziej przystępne, aby trafić do jak najszerszego grona odbiorców. Wiele gier oferuje nam możliwość wyboru poziomu trudności, w zależności od preferencji graczy. Niemniej jednak, na rynku pojawiają się także tytuły typu soulslike, które celowo stawiają na wymagającą rozgrywkę, bez opcji regulacji trudności.
Wydawałoby się, że mając do wyboru relaksującą lub wymagającą rozgrywkę, zazwyczajnei wybraliśmy tą pierwszą. Jednak nie zawsze tak jest, patrząc chociażby na przykład Elden Ringa, który sprzedał się w 28,6 milionach egzemplarzy, jednocześnie stając się jedną z najlepiej sprzedających się gier w historii. Skoro więc wymagające tytuły nie tylko nie odstraszają, ale przyciągają graczy, trzeba się zastanowić: dlaczego tak bardzo lubimy trudne gry?

Aby lepiej zrozumieć ten paradoks, warto przyjrzeć się temu, co trudne gry nam oferują. Ich urok nie wynika w końcu z rozbudowanej fabuły, lecz z wyzwania, które przed nami stawiają. Jeśli produkcja jest zbyt łatwa, szybko stracimy nią zainteresowanie, ponieważ nie stawia przed nami żadnych przeszkód. Brak wyzwań oznacza brak satysfakcji z pokonywania trudności, przez co często mniej przyjemnie gra nam się pod koniec, kiedy nasza postać jest “wymaksowana”. Tak samo jednak nie może być na tyle trudna, aby gracz czuł, że włożony przez niego w czas nie jest wart oferowanych nagród.
Tytuły w których nie mamy możliwości wyboru poziomu trudności musiały obrać inną strategię, która z jednej strony gwarantuje wymagającą rozgrywkę, a z drugiej – pozwala na zdobywanie małych zwycięstw. Taki punkt, w zależności od gry, niektórzy szacują na przedział od 40% do 70% nieudanych prób nim gracze przestaną odczuwać satysfakcję z rozgrywki.
Balans pomiędzy wyzwaniem a nagrodą sprawia, że wracają oni do bezlitosnych wobec nich tytułów. Ciekawym przykładem jest pojawiające się w Sekiro specjalne wyzwanie: gauntlet (pokonanie kilku bosów bez umierania). Jeżeli podejmiemy się trzech pierwszych odblokowujemy czwarty – ostatni. Ten opiera się na pokonaniu każdego bosa, który jest dostępny w grze. Nagroda? ,,Wewnętrzna refleksja pokonana”.
Niepowodzenia są oczywistą częścią rozgrywki i nawet jeżeli szansa na sukces jest… cóż, znikoma, to jest ona wystarczająco silnym motywatorem, by podjąć kolejną próbę.
Jesse Schell, projektant gier, określa to mianem „efektu miecza w kamieniu”. Choć niektóre wyzwania wydają się niemal niemożliwe do pokonania, sama szansa na sukces jest dla nas wystarczająca, abyśmy grali dalej. Satysfakcja z wygranej staje się nagrodą, która sprawia, że było ono warte naszego czasu.
Satysfakcja z pokonania przeciwnika jest sama w sobie dosyć ciekawym tematem – według Paula Schratera, jesteśmy zaprojektowani do pokonywania ograniczeń.
„Szukamy celu, a posiadanie celu oznacza zdefiniowanie ograniczenia dla wyniku. Spełnienie tego ograniczenia może obejmować całą ścieżkę do celu, która nie jest przyjemna, jak wspinaczka na górę, aby dotrzeć do jedzenia lub bezpieczeństwa”
Satysfakcja związana z pokonaniem bossa nie jest jednak typową ,,hedoniczną’’ radością związaną z osiągnięciem naszego celu, ale raczej wiąże się z ulgą wynikającą z faktu uwolnienia się od drogi do niego prowadzącej.
Właśnie dlatego moment pokonania trudnego przeciwnika w grze przynosi nam tyle przyjemności – bo w pewnym sensie jest czymś więcej niż tylko sukcesem w grze. W innej pracy pisałam, że nasz mózg nie do końca odróżnia, że strach, który odczuwamy w wirtualnym środowisku nie jest związany z prawdziwym zagrożeniem życia – przynajmniej przez pierwszych parę chwil. Podobna sytuacja może zachodzić w przypadku odczuwania satysfakcji z pokonania wyzwania, które zmusiło nas do spędzenia w grze dłuższej chwili. Nawet jeśli wiedza nie ma przełożenia na prawdziwy świat, odczucie spełnienia spowodowanego nauczeniem się czegoś nowego i pokonaniem przeszkody jest jak najbardziej prawdziwe.

Teoretyczne rozważania na ten temat to jedno, ale najlepsze zrozumienie tego zagadnienia ostatecznie leży w odpowiedziach osób, które lubią trudne gry.
Wielu graczy porusza wcześniej przywołane aspekty motywujące do walczenia z trudnymi grami – w dużej większości odpowiedzi przewijają się tematy motywacji związanej ze stawieniem czoła zdawałoby się niemożliwemu wyzwaniu, po którego pokonaniu pojawia się poczucie satysfakcji.
Zaskakujące, ale niemal wszyscy wspominają o serii ,,Dark Souls”. Wskazują, że to, co naprawdę doceniają, to fakt, że gra nie staje się łatwiejsza sama z siebie. To raczej ich umiejętności i zdolność przystosowania się do wymagań produkcji decydują o postępach. I to właśnie w tym procesie jest cała magia – gracz nie może po prostu bezmyślnie atakować. Musi nauczyć się czegoś nowego, zaadoptować nowe podejście do każdego przeciwnika.
Nie brakuje również głosów, które podkreślają, jak ważny jest wpływ doświadczeń innych graczy. Jak zauważa jeden z respondentów:
,,(…) ja z swoją bronią pod dexterity nie mam problemów z bossem, gdzie inna osoba która gra magią ma problem. Dzielenie się tymi perspektywami, czy drobnymi fun faktami o czymś jest dla mnie motywacją do dalszego grania w takie gry.”
Jak widzimy, różnorodne perspektywy i doświadczenia budują społeczność, która nawzajem się wspiera i motywuje do uczestnictwa w wyzywających grach.
Interesujące jest też to, że zanim zapytani przeszli do merytorycznej odpowiedzi, wielu z nich instynktownie – i zapewne po części w żartach – zaczynała od jednego słowa: ,,masochizm”. Trzeba na to patrzeć z przymrużeniem oka, jednak warto się zastanowić czy i w tym nie ma ziarna prawdy. Gdzieś pomiędzy humorem a refleksją jest odpowiedź na wcześniej zadane pytanie. W końcu, w trudnych grach nie chodzi tylko o to, żeby pokonać kolejnego bossa. Chodzi o coś bardziej subtelnego – o przetrwanie, o stawianie czoła wyzwaniom, które mogą wydawać się nieosiągalne, a nieustannie nas przyciągają.
Powiedziałabym nawet, że trudne gry oddają w pewnym sens codziennego życia. Dosyć metaforycznie, ale jednak każdego dnia musimy stawiać czoła pewnym wyzwaniom i dostosować się do tego, co świat rzuci nam pod nogi. Trudne gry oferują nam coś podobnego i mogą być traktowane jako pewien dowód, że nie ważne ile razy upadniemy, zawsze będzie kolejna szansa na przezwyciężenie tego co przed nami.
Aleksandra Bojda