Piątek to taki specyficzny dzień tygodnia, gdzie każdy marzy o tym by jak najszybciej wrócić do domu i zająć się sprawami ważnymi dla “siebie”.
Ogólnie to taka dziwna przypadłość dni tygodnia zaczynających się na literkę “P”. O ile jednak w poniedziałek marzy się ludziom by nie podejmować trudu i nie wstawać do pracy – niestety nie ma tak lekko – o tyle piątek jest dniem, gdzie nasza wyobraźnia zostaje uwolniona z łańcucha i może czynić cuda.
Zapewne tak właśnie postrzegają ten weekend mieszkańcy San Diego, gdzie dokładnie w tym momencie impreza Comic-Con nabiera kolorów. Na konkretne podsumowanie dziwów całego wydarzenia przyjdzie jeszcze czas, jednak już teraz płyną do nas pewne ciekawe, a nawet zadziwiające informacje.
Zanim jednak przejdę do dania głównego, nawiążę do wczorajszego wpisu Krystiana. Kupka wstydu to rzecz, którą każdy szanujący się gracz posiada, choć wolałby nie mówić o tym głośno. Jako, że TellTale Games w końcu wypuściło ostatni odcinek The Wolf Among Us, stwierdziłem, że czas najwyższy dopełnić przygodę w FableTown i dowiedzieć się, czy bardzo dobre The Walking Dead spotka się przy porannej kawie z jeszcze lepszym młodszym bratem. Jak jest naprawdę? Obecnie jestem po zakończeniu 3 odcinka i mam mieszane odczucia. Stylistyka całej produkcji odpowiada mi zdecydowania bardziej niż ta znana z Żywych Trupów. Jest bardziej energetyzująca, przyciąga wzrok, zmusza do ciągłego skupienia.
Podobnie jest z mechaniką, która została znacznie usprawniona w stosunku do „pierwowzoru”. Zatem co ciekawe, oprócz podejmowania, często trudnych, decyzji twórcy oddali w ręce gracza tytuł stawiający na refleks. Niby nic wielkiego, a mimo wszystko cieszy. Niestety nie jestem przekonany co do całej historii. Trudno to jednoznacznie wytłumaczyć, ale chwilowo czegoś jej brakuje. Być może to dlatego, że z postaciami z bajek jakoś trudniej się zżyć niż z ludźmi zmuszonymi do ostatecznej walki o przetrwanie. Moją ostateczną ocenę poznacie pewnie za jakiś czas, jeżeli jednak jesteście ciekawi co o The Wolf Among Us myśli Krystian i Mateusz, zapraszam Was do odsłuchu ich recenzji.
Wracając jednak do San Diego… różne już rzeczy widziałem i pewnie jeszcze wiele rzeczy uzupełni moją listę dziwów. Moje gałki oczne nie zostały jeszcze wypalone, zatem wszystko wskazuje, że król dziwactwa jeszcze nie nadszedł. Niemniej Tetsuya Nomura robi co może, by zbliżyć się o tego poziomu. O tym, że japońska szkoła designu jest specyficzna, wie każdy kto miał jakąkolwiek styczność z mangą, anime, jRPG itd. Jeżeli ktoś jakimś cudem się przed tym uchował, to zaraz zakończę okres jego dzieciństwa.
Bo oto Pan Nomura, w ramach projektu Variant Play Arts (twórcy ze Square-Enix tworzą różnego rodzaju wariacje na temat bardziej, lub mniej, znanych postaci ze świata popkultury) stworzył swoją wersję mrocznego rycerza Gotham. Jak to wygląda? Z pewnością kosmicznie. Co ciekawe – w tym szaleństwie jest metoda. Choć stylizacja postaci znacznie odbiega od tego co DC Comics prezentowało do tej pory, jest w niej ten trudny do określenia rodzaj „pazura”, nadający kultowemu bohaterowi głębi. Jest zatem mrocznie, jest demonicznie. Bo co zapewne rzuci Wam się od razu w oczy, ten nietoperz wygląda jakby urwał się (a może przyleciał?) z otchłani piekielnych. Smaczek dla fanów Final Fantasy? Oczywiście, że jest! Kojarzycie króla smoków? Bahamuta? Zobaczycie go w galerii poniżej.
Czym więcej zaskoczyło San Diego? Chwilowo niczym, jednak nie zabrakło też kilku nowych plakatów filmowych, m.in. z Guardian of the Galaxy czy 3(!) części Hobbita czy nowego Mad Maxa (!!!). Ten ostatni, jak to się mówi, robi robotę i jest moim zwycięzcą tego malutkiego zestawienia. Jestem jednak ciekaw co Wy myślicie o specyficznym Batmanie, nowych plakatach filmowych i oczywiście przygodzie w FableTown. Nie pozwólcie mi zatem czekać i… piszcie! Klawiatury idą w ruch na 3…2…1… Go! Go! Go! 😀