Zdobywca Oskara, kilku Złotych Globów, Grammy, MTV Movie Award i chociażby People’s Choice Award – Robin Williams, wielki aktor „komediowy”, niezrównany artysta.
Jeżeli jesteście na nogach już od kilku godzin, ta wiadomość nie jest dla Was żadnym zaskoczeniem. O śmierci aktora napisały już wszystkie większe portale społecznościowe, trąbią o tym portale specjalizujące się w informacjach związanych z branżą filmową oraz wiele pomniejszych mediów. Początkowo, dzisiejsze dzień dobry miało traktować o czymś dużo weselszym, jednak… są takie wydarzenia, wobec których warto na chwilę zwolnić, dać sobie chwilę na refleksję, zadumę, czy chociażby po to by powspominać kogoś drogiego naszemu sercu.
Robin Williams umarł w wieku 63 lat. Plotki głoszą, że popełnił samobójstwo. Aktor od jakiegoś czasu mierzył się z głęboką depresją i uzależnieniem od szeroko znanych nam używek. Tyle w temacie. Więcej możecie poczytać na ten temat na Onecie, Filmwebie czy jakimkolwiek innym portalu. Osobiście nie mam zamiaru i ochoty wchodzić w ten temat pod tym kątem… ani to miłe, ani potrzebne.
Nie wiem czy zwróciliście na to uwagę, ale w leadzie tego wpisu specjalnie objąłem słowo komediowy w cudzysłów. Jasne, nie ma co ukrywać – Robin Williams był niezwykle utalentowanym aktorem komediowym. Świat z pewnością zapamięta go m.in. za rolę w takich filmach jak Pani Doubtfire, Jumanji czy Flubber. Młodsi widzowie mogę kojarzyć go również z Nocy w muzeum albo Cudownego dziecka. Jest to jednak zaledwie jedna z wielu twarzy tego aktora (nie wiem czemu, ale w tym momencie przyszło mi na myśl Pięćdziesiąt Twarzy Greya).
Williams grał również w wielu bardzo dobrych, o ile nie wybitnych filmach – nie/komediach. Bezsenność, Kamerdyner, Buntownik z wyboru czy chociażby, moim zdaniem genialne Między piekłem a niebem (jeżeli po tym filmie nie macie refleksji nad swoim własnym życiem, psycholog Marcin stwierdza, że coś jest z Wami nie tak), to tylko garść filmów, które naprawdę warto obejrzeć, a które z pewnością nie byłyby tym samym bez postaci urodzonego w Chicago aktora.
Jednak zaledwie nieliczni wiedzą, że Robin Williams był zapalonym graczem. Zapalonym przez duże Z. Aktor wystąpił w kilku reklamach promujących kolejne odsłony znanej marki Nintendo – Legend of Zelda. O swojej pasji do grania wspominał również w wywiadach, nie czyniąc z tego wielkiej tajemnicy. Dało się przy tym zauważyć, że Williams naprawdę wie o co w tym wszystkim chodzi, interesuje się branżą elektronicznej rozgrywki sam z siebie, a nie tylko dlatego, że ktoś mu za to zapłacił – vide Michał Piróg, który podczas promocji DanceStar Party – Zostań Gwiazdą Tańca miał problemy, by złożyć jedno satysfakcjonujące, przekonujące o swojej rzekomej pasji zdanie.
Wiecie co się mówi o ludziach z pasją? Że w momencie gdy trafimy na takiego “ktosia” i damy mu się wciągnąć w dyskusję… umarł w butach to za mało powiedziane. Nie dlatego, że ten “ktoś” zanudzi nas na śmierć. Co ciekawe, w rzeczywistości stanie się wręcz odwrotnie. Dlaczego? Istnieje pewna zasada – jeżeli jesteś “po prostu” sobą, interesujesz się czymś, ale tak, że interesujesz się tym totalnie, zawsze będziesz umiał o tym opowiadać. Nie ma znaczenia, czy ktoś interesuje się tym samym co Ty. Nie ma znaczenia, że ktoś nie ma zielonego pojęcia o czym z takim zapałem opowiadasz. To tylko zmienne. Faktem jest z kolei to, że nawet jeżeli nie przekonasz rozmówcy do swojej pasji, przekonasz go o swojej wartości, pokazując rzeczy czyniące Cię kimś niezwykłym. Robin Williams swoją miłość do gier udowodnił, dając swojej córce na imię Zelda. Skojarzenie z pewną księżniczką w 100% prawidłowe! Zresztą, duet ojciec i córka możecie obejrzeć poniżej.
1. The Legend of Zelda: Ocarina of Time 3D
2. The Legend of Zelda: Ocarina of Time 3D
3. The Legend of Zelda: Skyward Sword
4. Robin Williams i Zelda – pochodzenie imienia
Być może zabrzmi to trochę górnolotnie, lecz wydaje mi się, że nie będzie przesadą jeżeli stwierdzę, iż Robin Williams jako jeden z niewielu aktorów, naprawdę “rozumiał” magię jaka płynie z wirtualnej rozgrywki. W momencie gdy wielkie korporacje prześcigają się w udowadnianiu graczom, że ilość FPS-ów, rozdzielczość i ogólnie rozumiana grafika ma znaczenie, Williams po prostu szczerze się uśmiecha na myśl o kolejnej przygodzie jaką przyjdzie mu przeżyć w wirtualnym świecie. Ten jeden człowiek, mówiący o grach tak naturalnie z miłością i werwą, przekonał mnie do kupna konsoli nowej generacji dużo łatwiej niż miałoby to zrobić Sony, Nintendo, Microsoft kolejną szeroko zakrajaną kampanią marketingową.