Biegnij, biegnij, biegnij! Ruch to życie. Jeśli się zatrzymam, zginę. Pociski są wszędzie. Kolejni z nas giną jak muchy. Z lewej. Z prawej. Przede mną. Za mną. W końcu padam, kryję się za murem ułożonym z ciał tych z nas, którzy polegli podczas poprzednich szturmów. Wychylam nieco głowę. Pocisk mija mnie o włos. Stąd już nie ma ucieczki. Patrzę za siebie. Zostało nas tak niewielu. Ze swojej drużyny zostałem tylko ja. Oto duma Francji – smarkacze, kalecy, starcy. Czy naprawdę musiało dojść do tego, by na front rzucano takich z nas? Czy naprawdę jest już tak źle? Słyszę gwizdek. To oficer. Każe nam biec dalej, biec i być może zginąć, ale zginąć za Francję. Nikt nie chce. Oficer podchodzi do jednego z nas. To staruszek, niedużo starszy ode mnie. Ledwo daje radę trzymać karabin. Oficer grozi mu bronią, każe biec dalej. Staruszek kręci głową. Mówi, że nie pójdzie, że nie chce zginąć. Oficer przystawia mu pistolet do głowy. „Zginiesz tam albo zginiesz tutaj. Wybieraj”, warczy. Wstaję. Też nigdzie nie pójdę, też nie chcę zginąć. Nie, póki mam dla kogo żyć. Nie orientuję się, kiedy stoję tuż za oficerem i wbrew sobie podnoszę saperkę. Robię długi, mocny zamach i…
Brzmi jak opis rozgrywki z którejś z części Call of Duty czy Battlefielda? A może jakiejś niszowej strzelanki? W końcu cechuje go znaczny dynamizm, wręcz czuć tę specyficzną woń walki, pchanie do działania. Prawda jest jednak taka, że odtworzyłem tu (w perspektywie pierwszoosobowej, ze szczyptą dramatyzmu) jedną z misji z Valiant Hearts: The Great War. Gry przedstawiającej jeden z największych konfliktów w dziejach, a więc pierwszą wojnę światową, ale w zupełnie inny sposób. Ktoś mógłby teraz powiedzieć, że po co wracać do tej produkcji, skoro ukazała się już siedem lat temu i kto miał w nią zagrać, już to zrobił. Tak, to wszystko prawda. Jednak w dobie licznych produkcji, których akcję osadzono w wojennych realiach, warto w mojej opinii przypomnieć o tej perełce studia Ubisoft Montreal. Grze, która jako jedna z niewielu idealnie przedstawiła koszmar wojny i zrobiła to za pomocą kilku prostych chwytów.
Po pierwsze, grafika. Chyba nawet najwięksi przeciwnicy Valiant Hearts (choć takich nie znajdzie się raczej wielu) przyznają, że jej oprawa graficzna – rodem z komiksu – jest piękna, urocza. Niesamowite wrażenie sprawiają pierwsze chwile gry: scena żniw, pobyt w koszarach czy wymarsz na front. Pastelowe barwy, mnóstwo elementów żółtych i zielonych – z ekranu wręcz promieniuje życie. Prędko ulega to zmianie, a dokładniej już w trakcie pierwszej szarży, kiedy pole zostaje usiane lejami po bombach i pociskach. Później jest tylko gorzej. Kolejne tereny – miasta, wioski, okopy – coraz bardziej stają się przestrzenią zniszczoną, pozbawioną życia. Ale nawet nie przez wszechobecną destrukcję, lecz przez barwy użyte do ich przedstawienia. Z czasem jest coraz więcej barw ciemnych, brudnych, jasno wskazujących na to, że wojna to śmierć. Co prawda Valiant Hearts nie jest pierwsze i jedyne w takim ukazaniu panoramy wojny (wystarczy wspomnieć choćby o polskim This War of Mine), lecz robi to w sposób o wiele dojrzalszy niż wiele produkcji stawiających na fotorealizm.

Po drugie, postacie. Pierwszą z nich zarysowałem już we wstępie. To francuski rolnik, który musi opuścić swoje gospodarstwo, córkę i wnuka, aby wyruszyć na walkę z Rzeszą Niemiecką. Kolejną jest młody Niemiec, zięć wspomnianego Francuza, najpierw deportowany z Francji, a następnie wcielony do wojsk kajzera. Oprócz tego mamy belgijską sanitariuszkę podążającą za porwanym ojcem oraz ochotnika z Ameryki szukającego zemsty za śmierć ukochanej. Z pozoru są to historie jakich wiele – osoby, które czegoś pozbawiono, ruszają w bój, by to coś odzyskać lub chociaż znaleźć sposób na pogodzenie się ze stratą. Jednak gdyby uważniej przyjrzeć się każdej z nich, ich losom w kolejnych misjach i osobistym zapisom w dziennikach, dojrzymy postacie prawdziwe ludzkie. Nie puste kreacje jedynie ubrane w kostium człowieka, którym każe się biec dalej i pokonywać coraz to nowych wrogów, lecz takie, które są nam bliskie. Obarczone konkretnymi doświadczeniami, problemami, zmartwieniami. Dawno już nie poczułem takiej więzi z żadnym z protagonistów co w produkcji studia Ubisoft Montreal. I choć truizmem byłoby stwierdzenie, że Valiant Hearts stoi na postaciach, to robi to na tyle dobrze, że po utracie dowolnej z nich odczuwa się najprawdziwszy ból. Mit wojny jako przygody zostaje obalony – w końcu co to za przygoda, jeśli na końcu zostajesz tylko ty, ze świadomością, że pozostałych już nie ma?

Po trzecie, starcia. Właściwie nie ma ich aż tak dużo, a przynajmniej tych sekwencji, w których rzeczywiście trzeba walczyć (częściej jesteśmy zmuszeni do ogłuszenia przeciwnika). Zazwyczaj są to sekwencje typu SURVIVE, w trakcie których musimy unikać wrogich pocisków, serii karabinów maszynowych czy wykrycia przez wrogów. Każdy błąd kończy się bowiem porażką – czy to śmiercią, czy to aresztowaniem. I choć w teorii nie jest to wielki problem, bo wystarczy wczytać ostatni zapis gry (a autosave tworzy się stosunkowo często), to by zachować płynność rozgrywki i nie powielać ekranów ładowania, lepiej jest zwyczajnie uważać. Musimy więc zapomnieć o bohaterskich szarżach w kupę przeciwników, strzelaniu gdzie tylko popadnie. Raz, bo specyfika Wielkiej Wojny była taka a nie inna, i dwa, bo prawdziwe starcia nia mają nic wspólnego z tymi, do których przyzwyczaiły nas gry. Na wojnie bowiem, podobnie jak w Valiant Hearts, nie jesteśmy kimś, kto może przyjąć na siebie dziesiątki pocisków, by za chwilę jednym bandażem rozwiązać całą sprawę.

Zdaję sobie sprawę, że Valiant Hearts nie jest produkcją idealną i to nie tylko pod względem technicznym, ale również w przedstawieniu realiów pierwszej wojny światowej. W końcu jedna strona konfliktu jest wyraźnie faworyzowana (państwa ententy), druga zaś demonizowana (Cesarstwo Niemieckie). I choć gra kilkukrotnie stara się odwrócić tę hierarchię – pokazać, że i Francuz potrafił być zły, a Niemiec dobry – to i tak trudno nie odnieść wrażenia, że przedstawienie możliwie najbardziej obiektywnej wersji wojny nadal bywa wielce problematyczne. Mimo to Valiant Hearts na długo pozostanie w mojej pamięci, a piekło wojny, które w nim przedstawiono, karze mi patrzeć inaczej i na przeszłe, i na współczesne konflikty zbrojne, oraz widzieć w nich wyłącznie ludzkie cierpienie.