G2A nie ma lekko. Firma wielokrotnie oskarżana o umożliwianie sprzedaży kradzionych kluczy do gier poprzez swoją platformę oświadczyła, że taki proceder faktycznie miał na niej miejsce. W maju zeszłego roku firma wystosowała na swoim blogu ofertę do twórców gier: kto udowodni oszustwo, temu firma zapłaci dziesięciokrotność wartości strat poniesionych przez zwroty za zakup kluczy fałszywymi formami płatności. Na taki parol przystało Wube Software, twórcy “Factorio”. Zgłosili oni 321 kluczy, które miały być sprzedawane na G2A nielegalnie.
Początkowo firma miała wespół z developerami zbadać sprawę zatrudniając do tego zewnętrzną firmę audytorską. Jak G2A wyjaśnia w oświadczeniu przesłanym do Kotaku, tak się nie stało, ponieważ żadna nie zgodziła się na upublicznienie wyników audytu. W związku z tym G2A sama przeprowadziła wewnętrzne śledztwo. Z jej ustaleń wynika, że 198 ze wskazanych przez Wube kluczy zostało sprzedanych na platformie nielegalnie.
Wube pisało na blogu gry (via gamesindustry.biz), że szacunkowe straty poniesione z tytułu zwrotów z ponad 300 kupionych nielegalnie kluczy wynoszą 6 600 dolarów. Więc teraz twórcy “Factorio” otrzymają około 40 000 dolarów zadośćuczynienia od G2A za 198 kodów, których nieuczciwą sprzedaż firma potwierdziła.
G2A twierdzi, że składając swoją ofertę w zeszłym roku chciało wysłać sygnał do całej branży, że oszustwo krzywdzi wszystkich, łącznie z nim, bo każdy ponosi jakieś straty. Teraz G2A obiecuje na znak poprawy refundować pełne koszty zwrotów nielegalnych kluczy poniesione przez developerów. O ile to oni zdołają udowodnić, że zostały sprzedane nielegalnie. Ponadto firma przyznaje w oświadczeniu przesłanym Eurogamerowi, że zaniedbywała kwestię sprzedawania kradzionych kodów w swoim sklepie, ale w ostatnich kilku latach poczyniła postępy w wykrywaniu i likwidowaniu oszustw i że może się poszczycić najbardziej zaawansowaną technologią SI do ich tropienia.
Niby fajnie. Ale w swoim własnym opisie G2A wciąż przerzuca odpowiedzialność za nielegalne działania na użytkowników platformy. Owszem, wymienia przy tym metody ich weryfikacji, takie jak podawanie profilu w mediach społecznościowych, numeru telefonu i przeprowadzania procedury “poznaj swojego klienta” (ang. “Know Your Customer” (KYC)). Jednocześnie chciałoby się, żeby firma brała bardziej aktywny udział w wykrywaniu kolejnych albo przeszłych oszustw, a nie wypowiadania się w tonie “jak chcecie, to dawajcie znać jak coś jest źle”. Zwłaszcza, kiedy ciągnie się za nią niezbyt chlubna reputacja zniechęcająca do niej środowisko.