Zacznę od tego, że Capcom to mój ulubiony azjatycki developer, którego nienawidzę. Z jednej strony jest odpowiedzialny za tak ważne dla mojej growej historii serie jak Devil May Cry czy Ace Attorney. Z drugiej, zrobili też nasz dzisiejszy temat – Street Fightera. Opinia może niepopularna, ale ja Street Fightera nie lubię. I szczerze mówiąc, zastanawiam się czy Capcom aby przypadkiem nie podziela mojego zdania.
Trochę kontekstu
Skąd taki stan rzeczy? “Przecież bez Street Fightera mogłoby nie być bijatyk w takiej formie w jakiej je dzisiaj znamy!”
Nie mogę się z tym nie zgodzić. To, że dzisiaj w bijatykach łączymy ze sobą ruchy w taki a nie inny sposób (tzw. “linking”), to zasługa niczego innego jak niedopatrzenia designerów i programistów pierwszej wersji Street Fightera 2. I całe szczęście dla Capcomu, że taki “zepsuty” system się przyjął. W końcu był to rok 1991 – w Japonii biznes arcade szalał i grało się głównie na maszynkach arcade’owych. Masowe wycofanie z obiegu niedopracowanych płyt głównych byłoby albo niepotrzebnie kosztowne, albo zwyczajnie nie wchodziłoby w grę. Nie mówiąc już o spartaczonych wersjach na konsole użytku domowego.
Zwróciliście uwagę, że wyżej napisałem “pierwszej wersji SF2”? Różnych edycji SF2 na samych systemach arcade’owych było aż 5, a na konsolach domowych (nie wliczając współczesnych remasterów i wersji handheldowych) aż 4. I tutaj zaczyna się znienawidzona przeze mnie praktyka wydawania jednej gry po kilka razy z drobnymi zmianami. Za każdym razem za cenę kompletnej, nowej gry oczywiście.
Chciałbym powiedzieć, że Street Fighter 3 miał dokładnie ten sam problem (tym razem 3 różne edycje) ale w przypadku tej gry zagrało coś więcej niż zwykła chciwość. W wolnej chwili polecam wam materiał Matta na ten temat.
Street Fighter 4 był swoistym powrotem do formy lekko zniesławionej przez trójkę serii – niektórzy twierdzą, że był odpowiedzialny za renesans bijatyk w 2009 roku. Niestety, do formy wrócił też głód pieniędzy wielkiego C – wersji “czwórki” dostaliśmy cztery.
Zaczynacie zauważać pewien schemat? Ja rozumiem że DLC są błe i tak dalej, ale po ośmiokroć wolałbym kupić kilka DLC o niższej łącznej cenie, niż 4 kompletne gry. Zwłaszcza, że jedynymi różnicami w wersjach było kilka postaci i aren (i zmiany balansowe ale to powinno być zapewniane za darmo, c’mon).
SF5 czyli karuzela emocji
Wychodzi na to, że sfrustrowanych stanem rzeczy graczy było więcej, bo kolejna odsłona serii bijatyk miała mieć inny cykl wydawniczy. Update’y wersji wprowadzające zmiany mechanik miały być (i, jak teraz już wiemy, rzeczywiście były) darmowe. Dodatkowe postaci były wypuszczane jako DLC. Wygląd Kena został zarżnięty jak prosię. Wszyscy (poza mainującymi Kena) z nadzieją i optymizmem patrzyli w przyszłość. A później, w 2016 roku, SF5 musiał ukazać się na rynku.
Powiedzieć, że start był nieudany, to jak powiedzieć, że start Cyberpunka był nieudany. Próbując zachować obiektywizm – parę rzeczy było zrobione dobrze. Gra ładnie wyglądała, nieźle brzmiała i mechanicznie była dużo przystępniejsza nowym graczom niż poprzednie odsłony. Lista problemów, za które na Capcom wylało się na premierę niezłe szambo, niestety jest dużo dłuższa. Szczątkowy tryb treningu nie pozwalający na testy interakcji. Absolutny brak trybu arcade (w serii która niegdyś zrewolucjonizowała arcade’owe bijatyki). Niewielki wybór postaci. Kiepska optymalizacja (w tym niesławne i memowane w nieskończoność 8 klatek input lagu). Tragiczny netcode nie pozwalający graczom na komfortową grę bez ścinek, zwiech czy rozłączeń. Seria, podobnie jak w przypadku SF3 wydawała się popaść w niełaskę.
Ale nie. Ekipa z Capcomu zacisnęła zęby, stwierdziła, że SF5 nie będzie kolejną zmazą na honorze i przez lata po premierze klepała poprawki i łatki do każdego błędu i niedopatrzenia, jednocześnie zapewniając graczom nowy kontent. Poprawiło się do tego stopnia, że w 2021 roku mówiło się, że SF5 jest jedną z lepszych bijatyk dostępnych na rynku.
Przychylność fanów wydawała się powoli wracać.
Mamy rok 2022. Najwyższa pora coś zepsuć.
O FGC słów kilka
Żeby znaczenie tego o czym zaraz sobie powiemy było jasne, musimy sobie wyjaśnić, jakim typem społeczności graczy jest społeczność bijatyk (wspomniane wyżej Fighting Game Community).
Od samych początków gatunku bijatyk, była to społeczność wściekle mu oddana. W arcade’ach nie było konceptu treningu. Albo w ramach nauki poświęcało się grze czas, pieniądze i pot dostając lanie od lepszych od siebie, albo wypadało się z obiegu.
Jest to społeczność lubiąca trochę “pikanterii“. Na porządku dziennym jest trash-talk, w obecnych czasach raczej zwykle z przymrużeniem oka (delikatnie zaznaczę, że kiedyś bywało inaczej). Podobnie jest z emocjonalnymi wybuchami, czy to z wściekłości czy radości po cudem wygranej najważniejszej rundzie turnieju (tyczy się to również publiczności). Wagi rozgrywkom dodaje też obserwacja relacji tworzących się między graczami na przestrzeni wielu turniejów – niezależnie czy jest to rosnący respekt, czy eskalująca animozja. A historie wielkich powrotów starych legend czy wielkich sukcesów graczy, którzy “nie mieli szans” lubimy chyba wszyscy.
Ostatnie, co chyba najważniejsze dla naszego tematu – jest to społeczność, która od zawsze była samodzielna. Bijatyki nigdy nie przyciągały wielkich e-sportowych sponsorów – większość turniejów gracze organizowali sobie sami. Za wyjątkiem największego i najważniejszego EVO, są to zawody organizowane po kosztach, z crowdfundingu lub pieniędzy widowni, rzadziej z realnym sponsorem. Nagrody też nigdy nie zwalały z nóg – często były to kwoty na które zawodnicy bardziej popularnych gier (żeby daleko nie szukać przykładu – CS czy LOL) nawet by nie spojrzeli. No i są oczywiście małe lokalne rozgrywki w kilka osób, gdzie gra się często o równowartość dużego hot-doga i coli z Orlenu.
A teraz, po wielu latach organicznego działania stosunkowo niewielkiej i na swój sposób zżytej społeczności, pojawia się nowy pomysł Capcomu. I wszyscy jak jeden mąż, zgodnie twierdzą, że delikatnie mówiąc, jest on nie do przyjęcia w obecnej formie.
Jak stracić turnieje i zrazić do siebie organizatorów
28 lutego 2022 roku twitter Capcom Fighters opublikował niniejszy tweet:
“Hej organizatorzy turniejów! Jeśli chcecie wykorzystywać w swoich zawodach Street Fightera 5, to przygotowaliśmy dla was nowe warunki licencyjne”. Problem pojawia się, gdy wczytamy się w nowe zasady – Capcom, niestety, wykazuje się krótkowzrocznością.
Po pierwsze wprowadzony zostaje koncept licencji społeczności i licencji e-sportowej. Każdy organizator turnieju ma obowiązek zarejestrować swoje wydarzenie pod jedną z tych dwóch licencji. Niestety, warunki licencji społeczności są na tyle ostre, że pewne ważne i operujące od lat wydarzenia organizowane właśnie przez społeczność gry, nie będą mogły pod nią dalej działać. Skupmy się na punktach zapalnych.
Nie zagłębiając się w cyfry, maksymalne nagrody finansowe i sponsoring (zarówno pojedynczych eventów jak i ich serii w ciągu roku) zostały bardzo mocno ograniczone. W ten sposób atrakcyjność takich wydarzeń będzie znacząco spadać.
Kolejnym problemem nowych umów jest absolutny zakaz produkcji i rozpowszechniania towarów opartych w jakikolwiek sposób na własności intelektualnej Street Fightera. To ogranicza lub usuwa alejkę, w której niezależni wystawcy mogli sprzedawać fanom koszulki, fanarty, przypinki, figurki itd. To również przekłada się na dochodowość wydarzenia. Brak wystawców to oczywiście brak opłat za wynajęcie miejsca na stoisko.
Następny (i jeden z istotniejszych) punktów dotyczy się widowni. Według nowych zasad, organizator turnieju społeczności nie ma prawa na pobieranie od widzów jakichkolwiek opłat za uczestnictwo. Co znowu obrywa? Zgadliście – dochodowość i atrakcyjność finansowa wydarzenia.
O ile niewątpliwie ważne, wytyczne finansowe to nie jedyne czerwone lampki, które zaświeciły się w głowach społeczności.
Po raz kolejny nie skupiając się na szczegółach, nowe zasady miałyby nie dopuszczać emocjonalnych reakcji i takowych interakcji między zawodnikami. W dużej mierze ogranicza to wspominany przeze mnie wyżej aspekt “dramy” i atrakcyjność eventów dla graczy każualowych.
I ostatnie co wzbudza wątpliwości – według nowych ustaleń Capcom miałby możliwość wykorzystywania wszystkich zdjęć i nagrań wykonanych w trakcie turnieju dla własnych celów promocyjnych. Powoduje to podejrzenia o próby monopolizacji transmisji i VOD, zwłaszcza, że Capcom ma pełne prawo zażądać od organizatora turnieju usunięcia całości zapisu transmisji.
Dlaczego to istotne?
Odpowiedź na to pytanie jest raczej prosta.
W skrócie – dzięki nowym zasadom turnieje społeczności tracą zarówno na atrakcyjności finansowej dla uczestników, jak i na swojej własnej opłacalności. Jeżeli czyjś turniej nie będzie spełniał wymagań licencji społeczności, będzie musiał ubiegać się o licencję e-sportową. “Przypadkiem” w nowych zasadach warunki licencji e-sportowej nie zostały w żaden sposób opisane. Jakie są implikacje licencji e-sportowej? Najpewniej będzie to konieczność wyłożenia na stół dużej ilości gotówki, by Capcom łaskawie pozwolił na wykorzystywanie ich gry. Gotówki, na którą większość “nie wystarczająco małych” organizatorów nie jest w stanie sobie pozwolić.
Mówiąc wprost – wielu organizatorom mniejszych zawodów jest bardziej na rękę usunięcie Street Fightera ze swojego turnieju, niż podporządkowanie się nowym regulacjom. Średnio to wróży niedawno ogłoszonemu Street Fighterowi 6.
Negatywny odzew społeczności był na tyle duży, że Capcom ogłosił, że warunki umów zostaną przedyskutowane raz jeszcze.
Skąd takie kroki Capcomu?
Chciałbym złośliwie odpowiedzieć: chciwość. Chęć ucięcia małych lokalnych zawodów i zmuszenie wszystkich do płacenia sobie za licencje. Ale to nie takie proste i byłoby z mojej strony trochę nie w porządku.
Trzeba zauważyć, że tego typu umowy są w świecie e-sportowym podpisywane powszechnie. Wielkie turnieje, przykładowo LOL’a czy CS’a produkowane są na jednym schemacie i jednej instrukcji. Dodam, że w tych przypadkach nie powodują też tak skrajnie negatywnej reakcji.
“Jest kilka czynników” to leniwa, ale chyba najlepsza odpowiedź.
Po pierwsze, trzeba przyznać że turnieje bijatykowe to często wolna amerykanka. Nie zdziwiłbym się, gdyby nowe wytycznie miały rzeczywiście usystematyzować formę turniejów. Swojego rodzaju stabilność medialna bardzo mocno przypada do gustu wszelkiego rodzaju inwestorom. Tych Capcom oczywiście chce utrzymać w zadowoleniu.
Po drugie, Capcom chyba przecenił znaczenie marki Street Fighter. Firma miała wrażenie, że będzie mogła stawiać takie warunki jak wyżej wspomniane LOL czy CS. Niestety dla Capcomu, okazuje się, że SF nie jest aż tak bezkonkurencyjną marką.
Po trzecie, Capcom mocno odłączył się od społeczności SF. Firma zapomniała skąd wywodzi się popularność gatunku, jakie są jej korzenie i z jakim typem graczy ma do czynienia. Jest obecnie jak człowiek w garniturze ogłaszający, że na ziemi farmera powstanie galeria handlowa. A farmer wita go ze strzelbą w ręku i każe się wynosić.
I mimo mojej niechęci do serii Street Fighter, trochę mi smutno jak na to patrzę. Jeśli wszyscy mniejsi organizatorzy zaczną się z niej wycofywać, negatywnie wpłynie to na różnorodność turniejów. A różnorodność jest czymś co przyciąga wszystkich – graczy, widzów, media i sponsorów. Dobrze by też było, gdyby mniejsze sceny nie zostały zmuszone do zamknięcia się, nie mogąc spełnić wymagać wielkiego C.
Wracając do myśli z początku wywodu: to chyba nie jest tak, że Capcom “nie lubi” Street Fightera. A niestety sprawia takie wrażenie, chociażby przez pewną nieudolność w prowadzeniu tej jednak wielkiej i ikonicznej serii do sukcesu.
P.S.
Spójrzcie na SNK. Dwa tygodnie temu wypuścili King Of Fighters XV. Firma ma politykę wsparcia dla wszelkiego rodzaju e-sportu. Każdy turniej w Europie i Ameryce który zostanie im zgłoszony otrzyma od nich fanty, dodatek do puli nagród, oraz będzie promowany na ich kanałach społecznościowych. Warunek? W turnieju musi wziąć udział przynajmniej 16 graczy. Tyle z warunków.
Można? Można.
Jest taki jeden developer który aż do przesady chciał kontrolować e-sport własnej marki. Nazywa się Blizzard, a marka to Overwatch.
Pamięta ktoś jeszcze o Overwatch League? Albo śledzi wiadomości i rozgrywki? Przynajmniej u nas w kraju, nie sądzę, że jest wiele takich osób.