Premiera: 18.08.2020
Platformy: PC, PS4, XBO, Nintendo Switch
Usługi: Steam, Epic Game Store, GOG, Game Pass, Humble Store, itch.io
Gatunek: symulator Charona
Producent i wydawca: Thunder Lotus
Długość: +20h
“Spiritfarer” jest grą wybitną. Ma artystyczną grafikę, złożoną, pełną emocji muzykę, oraz głęboki gameplay. Przy okazji porusza dojrzałe tematy i robi to z dużym wyczuciem. Ten tytuł pozwolił mi się zrelaksować pomimo wielości zadań, którą mnie zarzucił, oraz nasycił zmysły spragnione czegoś więcej niż rozpikselowany indyk o zabijaniu potworów albo kolejna produkcja o superbohaterach. Żeby nie było, lubię się zaangażować w ciachanie monstrów, ale brakuje mi wyjątkowości wśród tytułów, które przeglądam. Wreszcie jednak w myśl zasady “przyciągnij wyglądem, zatrzymaj charakterem” pojawił się “Spiritfarer” i dokonał abordażu kradnąc bez litości czas z mojej ładowni.
Gra opowiada o Stelli, dziewczynie, która budzi się w łodzi Charona. Przewoźnik zmarłych tłumaczy jej, że jego czas nadszedł i przekazuje jej swoje obowiązki. Niezmieszana sytuacją angażuje się w nową rolę zabierając nas ze sobą w niezwykłą podróż.
Głównym zadaniem protagonistki jest odnajdowanie zaginionych dusz i transportowanie ich z czyśćca, w którym się znajdują, w ostateczne zaświaty przez bramę zwaną Everdoor. Ale zanim to nastąpi, musi pomóc im pogodzić się z niedokończonymi sprawami, żalem, stratą, czy smutkiem. To opowieść o godzeniu się ze śmiercią i pokazuje nam różne oblicza umierania. Czasem nie mamy czasu, żeby załatwić wszystkie sprawy. Czasem staramy się zostawić po sobie jak najlepsze wspomnienia. Czasem przez chorobę zmieniamy się nie do poznania. Duchy przybierające postać antropomorficznych zwierząt dzielą się z nami w rozmowach fragmentami swojego życia. Co prawda ilość zadań nie pozwala się w pełni na nich skupić i wczuć w ich sytuację, a informacje są na tyle fragmentaryczne, że sami sobie musimy dośpiewać historię każdej postaci, ale za każdym razem pożegnanie sprawiało, że smutek i żal ściskały mi gardło, a łzy napływały do oczu. W grze jest też tajemnica dotycząca samej Stelli, która dodaje powieści dodatkowej wagi.
Jak na następczynię Charona przystało, bohaterka zdobywa łódź do żeglowania po oceanie zaświatów. Stanowi on centralny punkt gameplayu, bo to jednocześnie dom i baza produkcyjna. Możemy go ulepszać, budować mieszkania oraz konstrukcje pokroju tartaków, hut, czy ogrodów. Każda z nich jest ważna, bo wytwarzając zasoby możemy wykonywać zadania i spełniać zachcianki duchów. A że z czasem pasażerów nam przybywa, a do tego mieszkańcy świata nie wstydzą się obarczać nas dodatkową robotą, to na nudę zdecydowanie narzekać nie możemy. Budowanie, łowienie ryb, produkowanie i opiekowanie się pasażerami zaczyna nam zajmować tyle czasu, że nie ogarniemy wszystkiego ani przez jedną noc, ani w drodze do następnego celu. Bez obaw jednak – za zaniedbania albo odwlekanie czynności nie spotkają nas żadne negatywne konsekwencje. Rośliny nie uschnął, duchy nie zmienią się w upiory. Nawet z moją osobowością, która pcha mnie do jak najszybszego zaliczenia absolutnie wszystkiego naraz w dowolnej grze nie byłem w stanie zmęczyć się tytułem. Możecie równie dobrze wyluzować, obrać sobie jeden cel i powoli go realizować ciesząc się okolicznościami przyrody i żeglugą.
Żebyśmy się nie nudzili, poza rozbudową statku twórcy dali nam jeszcze kilka innych rzeczy do roboty. Pływając po morzach odwiedzamy wyspy, na których zbieramy zasoby, odwiedzamy miasta i handlujemy. Do lokacji opłaca się powracać, bo w trakcie rozgrywki Stella zdobywa dodatkowe moce pokroju podwójnego skoku, szybowania, czy jeżdżenia po linach. Dzięki nim dostaniemy się do wcześniej niedostępnych miejsc i otworzymy ukryte skrzynie. Na mapie warto również odwiedzać miejsca ze specjalnymi wyzwaniami takimi jak łapanie piorunów w butelkę czy chwytanie przelatujących meteorów. Zdobywamy w nich bowiem unikalne surowce oraz pieniądze. Skakanie po lokacjach i mierzenie się z wyzwaniami urozmaica rozgrywkę, a to i tak szczyt góry lodowej. Nawet jak odprowadzimy wszystkie duchy do Everdoor (a i tak nie musimy tego robić, żeby ukończyć grę), to i tak podsunięte nam zostaną dodatkowe zadania w ramach endgame’u. I możemy długo długo maksować grę uzupełniając kolekcje.
Niesamowicie bogatą zawartość uzupełnia niezwykle artystyczna i wysmakowana oprawa. Dwuwymiarowa grafika o kresce w stylu zachodnich animacji cechuje się płynnością animacji i szczegółowością. Ma mnóstwo ciepłego i pociesznego ducha, pomimo ciężkiego tematu opowieści. Przez większość czasu jest nawet lekka. Płynąc od wyspy do wyspy możemy cieszyć się słońcem i łagodną muzyką. Zwiedzamy barwne miasteczka w europejskim stylu, albo japońskie wioski. Są też skute lodem schroniska, współczesne metropolie i osnute mgłą lasy, a każda lokacja ma swój niepowtarzalny klimat. Najpocieszniejsze są projekty i animacje zwierzęcych pasażerów, które idealnie oddają ich charaktery.
Absolutnie mistrzowska jest muzyka. To ona jest nośnikiem wszystkich emocji w grze. Jej bardzo filmowy charakter jednocześnie nie wyklucza intymności i wyczucia z jakim wyraża i nadaje nastrój poszczególnym lokacjom i momentom. Jest w niej sporo symfonicznych, radosnych i łagodnych melodii, ale uderza również w bardziej komiczne tony i potrafi zanurzyć nas w mroczne i niepokojące nastrój. Max LL, kompozytor ścieżki dźwiękowej, udostępnił ją na You Tube, więc gorąco polecam jej przesłuchanie.
To tyle. “Spiritfarer” to całkowity tryumf formy i treści, który łączy bogaty gameplay z artystycznym wysmakowaniem. Nie męczy bo za nic nie karze i do niczego nie zmusza, dzięki czemu można się zrelaksować ciesząc się produkcją we własnym tempie. Sam mam ochotę na spokojnie do niej wrócić. Grajcie, jak brakuje wam czegoś wyjątkowego.