Falkon co roku przyciąga tłumy konwentowiczów – oficjalnie już wiadomo, że ostatnią edycję lubelskiego święta fantastyki odwiedziło 12 137 osób. Na szczęście ja również miałem przyjemność wybrać się na to wydarzenie i zobaczyć w ciągu trzech dni festiwalu wiele ciekawych rzeczy. W 625 odcinku audycji “Gramy na Maxa” mieliście już okazję usłyszeć krótkie podsumowanie tego, czego doświadczyłem, a teraz będziecie mogli przeczytać bardziej szczegółową relację w serii postów. Jak już wspomniałem w audycji, na Falkonie starałem się wyszukać atrakcje związane z grami i technologiami, ale zobaczyłem też parę innych, równie ciekawych rzeczy. Trochę się tego nazbierało, ale po kolei.
W piątek, po odstaniu swojego w kolejce po akredytację, udałem się na oficjalne rozpoczęcie Falkonu. Otwarcie konwentu zainaugurował Krzysztof Księski, główny koordynator wydarzenia i opowiedział parę słów o jego historii. Pierwsza edycja odbyła się w 2000 roku w IV Liceum Ogólnokształcącym im. Stefanii Sempołowskiej. Ówczesna dyrektor szkoły, Teresa Radzikowska-Łysiak, zgodziła się użyczyć Cytadeli Syriusza szkołę na organizację Falkonu. W tym pierwszym wydarzeniu wzięło udział 430 osób i nie odnotowano podczas niego żadnych zniszczeń w udostępnionym budynku. Dzięki temu organizatorzy udowodnili Pani dyrektor, że są godni zaufania. Do 2006 roku Falkon odbywał się w tejże szkole, a w 2007 przeniósł się na Wyższą Szkołę Przedsiębiorczości i Administracji. W 2012 roku zadomowił się na Targach Lublin. Krzysztof Księski zapowiedział też, że na wiosnę być może pojawi się w Lublinie nowa impreza fantastyczna.
Po oficjalnym rozpoczęciu konwentu udałem się na halę targową. Tamże upatrzyłem sobie stoisko grupy OsuPoli, która zajmuje się organizacją atrakcji związanych z grami muzycznymi oraz turniejów gier muzycznych. Można było zagrać u nich w takie znane i popularne gry jak “Rock Band”, “DJ Hero” czy “Dance Central 2020”. Sam miałem okazję pokicać z grupą nieznajomych przy tym ostatnim tytule. Z pewnością ze znajomymi na imprezie ta gra byłaby prawdziwym hitem, zwłaszcza przy niektórych bardziej obciachowych piosenkach i choreografiach. Na jednym komputerze działała też inna gra taneczna rodem z japońskich salonów gier. Do PCta podłączona była mata ze strzałkami, na które trzeba było następować w odpowiednich momentach. Mata wyglądała na samoróbkę, więc OsuPoli należy się uznanie za kreatywność. Poniżej możecie zobaczyć, o jakiego rodzaju grze piszę.
Prawdziwą ciekawostką były stanowiska z “Osu!”, darmową grą rytmiczną, która polega na najeżdżaniu kursorem w kółeczka i klikaniu w nie w odpowiednim tempie w takt różnych piosenek. Niektóre kółka ustawione są na torach, po których się przesuwają i trzeba wtedy utrzymać w ich środku kursor. Oprawa jest minimalistyczna i nie rozprasza żadnymi zbędnymi ozdobnikami, co jest niejako konieczne, ponieważ pomimo tego, że same zasady i mechanika są proste, to prawdziwa trudność tkwi w szybkości, z jaką trzeba klikać i przesuwać kursor. Dlatego też konieczne jest maksymalne skupienie. Ja byłem w stanie nadążyć za piosenkami, które umieszczono w kategorii drugiego poziomu trudności, a trzeci był już poza zasięgiem moich zdolności motorycznych. Czasem patrząc nad ramionami niektórych wymiataczy, którzy klikali z niebotyczną szybkością, zastanawiałem się, na ile “skill” mierzony jest naturalnymi predyspozycjami gracza, a na ile ogólnym ograniem z “Osu!” albo konkretną piosenką i układem kółek i suwaków. Poniżej możecie zobaczyć przykładowy gameplay z “Osu!”.
Dostępna jest już druga część relacji w której możecie poczytać i posłuchać o tym, jak funkcjonuje mózg gracza podczas sesji erpegowej i rozgrywki na komputerze.
Zachęcam do przeczytania całej relacji: